piątek, 11 października 2019

Leśny domek pani Julii...

Specjalnie dla Was  bajka...poczytajcie, zapraszam


Daleko za miastem, już na skraju lasu rozpościerała się mała wioseczka, licząca zaledwie kilkanaście domostw. Tuż za nią wśród leśnych pagórków i drzew stał mały budyneczek; świeciły się z daleka biało-bielone ściany, przyciągał wzrok słomiany dach. O, już takich domków coraz mniej. Z biegiem czasu znikają z krajobrazu wiejskich pól i łąk. Zosia zastanawiała się; kto tam może mieszkać? Tak daleko od wsi, tak już prawie w lesie?
Lubiła jeździć na rowerze, często wyprawiała się sama lub z mamą na rowerowe wycieczki. Dzisiaj, wyjątkowo, jak nigdy dotąd – sama wyjechała zbyt daleko, zapomniawszy o uwagach mamy, która nie lubiła jak Zosia wyruszała rowerem zbyt daleko od domu, nie mówiąc już o leśnych ścieżkach i duktach. Tym razem Zosia zupełnie zapomniawszy o "upominaniu" swojej mamy w rowerowej eskapadzie zatrzymała się tuż przed progiem leśnego domku.
      Był taki mały, blask bił od ścian, a słoma na dachu okrywała go jak czarna,z czasem -zszarzała już czapa białego bałwana zimą. Z domu dochodził cichy gwar przeplatany co chwila – pięknym jakże aksamitnym jakby słowiczym śpiewem. Zosia uchyliła drzwi tajemniczego domku. Stanęła cichutko na jego progu. Ogarnął ją niepokój, a i dziwne ciepło zarazem. Wewnątrz panowała ciepła, taka bajkowa atmosfera. Stare, aczkolwiek  bardzo ładne meble; stół, krzesła, komoda, duże łózko wyłoniły się z wnętrza. Pośrodku stał fotel, a na nim siedziała starsza pani, jakże piękna. Ubrana była w długą szafirową suknię, przyozdobioną białym koronkowym kołnierzykiem, na głowie miała starannie upięty kok z siwych włosów. Na kolanach trzymała album ze starymi zdjęciami. U jej boku na drewnianej, wypolerowanej świeżo podłodze leżał czarny z białym krawacikiem kocur. Tuż przed nią na małym drewnianym stołku, zwanym kiedyś – zydelkiem- siedziała mała dziewczynka- Marysia zwaną jak się później okazało. Obie; starsza pani i Marysia przyjaznym wzrokiem przywitały Zosię. Nawet kocur radośnie zamruczał na powitanie gościa. - Proszę wejdź, usiądź z nami. Co cię do nas sprowadza? Jak trafiłaś tu? Tak daleko, aż na skraj lasu? - Jestem Zosia, lubię jeździć na rowerze, często robię takie rowerowe wycieczki. Tylko, tylko..., że dzisiaj tak się zapomniałam, tak rozpędziłam, aż zapomniałam o ostrzeżeniach mamy, która zawsze powtarza, żeby nie odjeżdżać zbyt daleko, żeby w ogóle nie jechać samej w nieznane miejsca....- wyszeptała strapionym głosem Zosia. Starsza Pani odłożyła album, wstała z fotela i przyjaznym gestem jeszcze raz zaprosiła małego gościa, robiąc jej miejsce przy stole. - Usiądź proszę teraz z moją wnuczusią -Marysią, a ja zrobię ci ciepłej lipowej herbatki. Odpoczniesz sobie, a później odprowadzimy cię do wioski, a stamtąd spokojnie i bezpiecznie wyruszysz do domu. Zosia, odetchnąwszy z ulgą,usiadła przy stole, nakrytym białym obrusem. Stół był solidnie wykonany z drewna, miał rzeźbione nogi, na środku stał wazon z białymi, takimi polnymi, aczkolwiek uroczo pachnącymi kwiatkami. To rumianki tak częstowały zapachem. Wokół było czysto, schludnie i tak tajemniczo pięknie...Na ścianach wisiały obrazy, takie tajemnicze portrety. Patrzy Zosia i napatrzeć się nie może..Wśród postaci znajoma już Zosi twarz . To pani Julia-starsza pani, która podjęła ją gościną - pomyślała dziewczynka. To ta, która warzy właśnie dla niej lipową herbatkę. Marysia i Zosia szybko nawiązały ze sobą rozmowę. Nic dziwnego, były prawie w tym samym wieku. Okazało się, że Marysia przyjechała do babci Julii na wakacje. Tak robi od lat. Lubi tu przyjeżdżać do tego tajemniczego leśnego domku, lubi słuchać babci Julii opowiadań. Babcia Julia to niezwykła babcia...mieszkała kiedyś w wielkim mieście, była artystką, ale to już minęło...Od kilkunastu lat zaszyła się w wiejskiej, a właściwie w leśnej głuszy – tak w skrócie przekazała ważne wieści –Marysia - Zosi.
    
   - Tak Zosiu, to prawda, co mówi Marysia. Lubię tę wiejsko-leśną ciszę, te krajobrazy, tę piękną naturę. Spędzam tu prawie cały rok. Czasem wyruszam też do miasta, by spędzić i wśród miastowego gwaru trochę czasu. Odwiedzam swoich znajomych, załatwiam różne sprawy, a później znowu wracam do swojej ulubionej leśnej ciszy.
   - Dlaczego tak? - spytała zaciekawiona Zosia. - Hm...widzisz Zosiu, to jest tak, jak mówił pewien grecki bajkopisarz: " nic w życiu nie jest stałe". Byłam młoda i piękna, jak to powiadają, grałam w teatrze, wcielałam się w wiele ról, dużo podróżowałam...miałam mało czasu dla siebie, tak wiele mi uciekło...mijały lata, a wraz z nimi blask młodości i sukcesów zgasł. Silniejszy podmuch wiatru i upływ czau zgasi każdą lampę – mówiła, zamyśliwszy się pani Julia. - Cenię sobie spokój, ciszę i piękno natury, no i oczywiście uwielbiam wakacyjne towarzystwo Marysi- skonstatowała - a..i oczywiście "mruczando" mojego kocura- Bonifasia – dodała.
   Zamyśliła się teraz Zosia popijając smaczną, lipą pachnącą herbatkę. Tak sobie pani Julia , Marysia , Zosia i Bonifaś siedzieli...ale przyszedł czas pożegnania. -Zosiu kochana, już czas wracać, coby twoja mama nie czekała na ciebie zbyt długo-powiedziała pani Julia. - Wiem, co to znaczy czekać na kogoś bliskiego. Nie dziwię się, że mama cię tak przestrzega przed nieznanymi miejscami i nieznajomymi. Przecież "ludzie lubią wiedzieć z kim mają do czynienia" – przypomniała Zosi i Marysi kolejną myśl – morał z bajek swojego ulubionego bajkopisarza - Ezopa.

https://pixabay.com/pl/photos/domek-domek-dzia%C5%82kowy-altana-908455/






https://youtu.be/e_0g-hf7j6U